Tym razem głupotka, ale dwa tygodnie leczenia. Dzisiaj rano Leo nie otwierał prawego oka. Jak to facet - nie da znać, że go boli - twardzielem trzeba być. Ale prawego oka nie otwiera, więc coś nie tak. Trzeba jechać do weta... Aneta jedzie, czeka godzinę w kolejce (babeszja szaleje) w końcu dostaje się do lekarza. Ten po zbadaniu mówi, że Leo musiał o coś walnąć i stąd problem. Ale na wszelki wypadek zaleca wizytę u okulisty. Ten zaś (mimo, że to duża klinika) przyjmuje od godz. 17. Aneta jedzie, okulista przyjmuje i po zbadaniu okazuje się, że źdźbło trawy tkwi w oku Leo. A przy okazji robi badanie gałki ocznej i okazuje się, że Leo ma za małe w niej ciśnienie (co jest zupełnie osobnym problemem). No nic, wszystko powinno być w porządku. Tyle, że jedno oko Leo świeci na niebiesko (bez żadnej przenośni), bo żeby zbadać rogówkę p. doktor musiała mu zakroplić jakiś specyfik. Teraz przez dwa tygodnie musimy mu zakraplać trzy różne specyfiki.
Zgadnijcie co myślę o pierwszym weterynarzu, który nie zauważył ziarnka w oku ...
A swoją drogą ciekaw jestem co jeszcze mnie spotka. Leo miał już rozcinane jelita (bo wpierd... piłkę koszykową), przechodziliśmy babeszję (w każdej godzinie zastanawiając się czy przeżyje) ...
