Skoro to twój palec jest taki szczęśliwy, jak bedę miała coś na zbyciu, poproszę cię o wprowadzenie ogłoszenia
Pewnie że mamy fajne Szarlotki, a ja bedę za chwilę miała dwie łaciate krówki
Obie na B - Baton i Budda. Baton to stała ksywka mojej Gabi. Tak do niej przylgnęła, że nikt już na nią nie woła po imieniu. Wszyscy myśla, że to kocur Ta wariatka oczywiście reaguje na Baton, nie na Gabi. Charakterek ma mniej więcej taki jak ten emotek , wiec z Buddą będzie się czuła wyjątkowo szczęśliwa
Pomyliłby się ten, kto by przypuszczał, że "wziąć sobie kota" to łatwa sprawa...
Otóż...
Kiedy już można było uznać, że Szarlotka niemalże usocjalizowana i gotowa do "przejęcia", akurat w płodnym domu Kokonów:) nastąpiło ponowne cudowne rozmnożenie. Tym razem leonków. Narobiło się tego do obsłużenia ponad trzydzieści małych łap. Plus dotychczasowy, imponujacy już dorobek Kokonów;)
Zaczęłam się niepokoić, gdyż Marta doniosła, że zmieniła tryb życia; postanowiła odtąd nie jeść, nie pić, nie spać nawet (!!!), za to zamieszkała w kotłowni... Przy czym warto nadmienić, że nie wstąpiła do sekty...
Szarlotka tymczasem nabierała ogłady w towarzystwie mamy, ciotek i rodzeństwa. Zupełnie nieświadoma czekających ją wkrótce przygód...
Moje prastare auto już zupełnie przestało nadawać się do podróży wgłąb ojczyzny (czy ktoś wie, czy doły i wertepy na polskich drogach są wpisane w plan zagospodarowania przestrzennego..??), odpadała więc opcja wyjazdu po kotkę do rodzinnego domu. Jednak Marta, w niezwykłym przypływie świadomości (z całą pewnością owo olśnienie spadło na nią wskutek braku snu i głodowania w kotłowni...) wymyśliła rzecz genialną! Kota może przywieźć nam ktoś, kto pojawi się w stolicy podczas wystawy! Po czym przeszła do realizacji tegoż jakże rezolutnego planu, używając do tego, jak przypuszczam, swego osławionego już cudownego palca;) Niezwykły palec Marty wycelowany był tym razem w Archisię!
A my tymczasem czekaliśmy, zupełnie spokojni o los już prawie-naszej kotki...
"Czy dom bez kota - najedzonego, dopieszczonego i należycie docenionego - zasługuje w ogóle na miano domu?" Mark Twain
W tym miejscu opowieści należy cofnąć się do pierwszego postu i odświeżyć sobie plan sytuacyjny nakreślony przez Archisię. Jak się wkrótce okaże będzie to miało niebagatelny wpływ na rozwijanie przez Szarlotkę jej turystycznych pasji;)... Ale nie uprzedzajmy faktów... Być może Archisia zechce jeszcze dodać coś od siebie...
"Czy dom bez kota - najedzonego, dopieszczonego i należycie docenionego - zasługuje w ogóle na miano domu?" Mark Twain
Szarlotki pisze:
(...)
Zaczęłam się niepokoić, gdyż Marta doniosła, że zmieniła tryb życia; postanowiła odtąd nie jeść, nie pić, nie spać nawet (!!!), za to zamieszkała w kotłowni... Przy czym warto nadmienić, że nie wstąpiła do sekty...
(...)
No z tym wstąpieniem do sekty to się muszę niezgodzić! Marta już od dawna zasila szeregi starożytnej i tajemnej sekty Leonmaniaków
Szarlotki, twoje posty to rewelacyjna lektura. Świetne wyczucie, genialny dobór słów i doskonałe prowadzenie fabuły - czy nie mamy tu do czynienia (doczynienia? kurka, nie wiem, razem czy osobno) z jakimś laureatem nagrody literackiej?
1. Dziękuję bardzo za komplementy! Kiedyś wygrałam konkurs poetycki. Może być..? A potem już zajęłam się tak zwaną poważną nauką ;)
2. "do czynienia"
3. Przez dłuższą chwilę nie będzie mnie w sieci, więc przepraszam za zawieszenie akcji. Ale może w tym czasie uaktywnią się inne osoby, które brały w niej aktywny i jakże cenny udział...
Pozdrawiam i do... następnego odcinka!
"Czy dom bez kota - najedzonego, dopieszczonego i należycie docenionego - zasługuje w ogóle na miano domu?" Mark Twain
Początkowo wszystko toczyło się zgodnie z planem, który zakwitł w owianym już sławą, niezwykłym palcu Marty...
Archisia ochoczo zgłosiła się do pomocy i wspaniałomyślnie zaoferowała swą osobę, jako tymczasowego opiekuna Szarlotki (za co będę jej wdzięczna dozgonnie!) Zignorowała nakreślone przez siebie artystycznie (tu ukłony!!) wydarzenie, nie wyczuwając czających się w pobliżu zdradzieckich szponów Losu zazdrosnego o cudowne palce Marty...
Zabrała Szarlotkę do swego gościnnego domu i... zaczęły się kłopoty.
Najpierw Archisia zajęła się zdrowiem Szarlotki, która w wyniku stresu związanego z opuszczeniem krewnych oraz wspaniałych rodzinnych stron nieco na nim podupadła. Szarlotka dostała lekarstwa i... tygodniowy szlaban na jakiekolwiek podróże... Potem zaś wreszcie Archisia zaczęła przyglądać się baczniej swojej nodze, która ucierpiała w wyniku dzikich instynktów od wieków gnających psy za kocimi ogonami... No i okazało się, że noga nie nadaje się do poruszania się na niej w żaden cywilizowany sposób (włączając w to kierowanie pojazdami mechanicznymi). I tak to zdradziecki Los (z zazdrości o cudowne właściwości palca Marty) ze złośliwym uśmiechem uwięził Szarlotkę i jej Opiekunkę w rodzinnym domu Archisi. Jako gratis do uśmiechu dołożył Archisi gips.
W tak zwanym między-czasie prowadziłyśmy ożywione rozmowy telefoniczne, zaprzyjaźniając się i szukając dobrego wyjścia z sytuacji. Nie udało nam się, co prawda, wypertraktować z Zazdrosnym Losem cudownego ozdrowienia kończyny Archisi, jednakże znalazła się osoba, która ofiarnie przetransportowała kotkę do Krakowa (żeby było jeszcze zabawniej - na przeciwległy kąt miasta, dokąd zmierzałam, gubiąc się w gąszczu uliczek, które nie zaznały od kreślarzy zaszczytu znalezienia się na mapie...) Jadąc w wyznaczone miejsce odebrania kota, umówiona byłam na ewentualne pilotowanie przez telefon. Jakież było moje zdumienie, gdy mój osobisty telefon ujawnił konszachty z Losem i po drodze zabzykał komunikat "bateria wyczerpana"... Pomyślałam sobie, że nie takie ze mną numery, Losie i z uśmiechem tryumfu wyjęłam z torebki drugą komórkę... Jakież było moje zdumienie, gdy i on zamilkł po próbie wystukania numeru... i nie pozwolił się włączyć... Możemy sobie wierzyć w przypadkowe zrządzenia losu, ale to już Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ NIE BYŁO PRZYPADKOWE! Jak widać Los był wyjątkowo zazdrosny o palce Marty.
Krążyłam więc po nieznanych mi ulicach przez kolejne pół godziny, czując się trochę, jak w labiryncie bez wyjścia, gdy na chwilkę jeden z telefonów ożył i pozwolił skontaktować się z tymczasową opiekunką Szarlotki. Odetchnęłam z ulgą.
Kiedy już odebrałam Szarlotkę z rąk przyjaznej młodej kobiety, drżałam o drogę powrotną, jednakże Los skapitulował, widząc ludzką determinację i pozwolił nam bezpiecznie dotrzeć do domu. W domu odkryłam, że Szarlotka wyposażona została dodatkowo w wiano, przekraczające moje wyobrażenia o standardowych potrzebach zwykłego dachowca;) Do części prezentów przyznała się Marta, sporą resztę muszę przypisać Archisi. Tak więc w tym miejscu bardzo, bardzo z Szarlotką dziękujemy!
EPILOG:
Po jakimś czasie ku memu zdumieniu, zadzwonił też drugi z moich telefonów, wcześniej nie dający znaków życia...
To był Los. Powiedział tylko: Ok, niech Wam będzie! Marta ma w swoim palcu WIĘKSZĄ MOC! I rozłączył się, nawet się nie żegnając...
"Czy dom bez kota - najedzonego, dopieszczonego i należycie docenionego - zasługuje w ogóle na miano domu?" Mark Twain
No własnie, pech walczył z twoim szcześliwym palcem. No i przegrał bo wszystko dobrze się skończyło. Szarlotka w domu, Budda w domu
Co do twojego palca. Skąd wiedziałaś, że Budda czuje się samotny w walce z pstworami i dorosłym kotem?
To na pewno twój palec postawił w sobotę na drodze Jarka i Żanety pod samym moim domem maleńką, piękną Barbi. Mało tego, upojeni wdziękiem małego Buddy przyprowadzili ją do domu.
Od soboty mam już nie dwa ale trzy koty Idealny model 2+2 przybrał na wadze po kociej stronie.